Jak już pewnie wiecie, przez ostatnich kilka miesięcy miałam blogowy detoks. Cały ten czas, energię oraz kreatywność przekierowałam na inny ogromny projekt – nasze pierwsze, własne mieszkanie. Nastawiałam się, że trochę to potrwa, ale tego, co się wydarzyło, nie byłam w stanie przewidzieć nawet w najbardziej abstrakcyjnych snach.
Czy naprawdę trzeba kupować mieszkanie na własność?
Wcale nie było tak, że zawsze marzyłam o tym, aby mieć własne mieszkanie. Na początku, kiedy wyprowadziłam się z domu na studia, strasznie podobała mi się koncepcja wynajmu. Wiecie – zawsze można się spakować i przenieść w inne, ciekawsze miejsce. Później dopiero okazało się, że to pakowanie wcale nie jest takie proste ;)
Po studiach wynajmowanie zaczęło mnie jednak męczyć. Musicie wiedzieć o mnie jedną rzecz – jestem niepoprawną, czasem absurdalną wręcz optymalizatorką. Co to znaczy? Myślę często 5 kroków do przodu, co ma swoje zalety, ale potrafi też mnie totalnie zablokować. Przykład? Nie kupię sobie normalnego, wygodnego materaca w wynajmowanym mieszkaniu, bo przecież za rok czy dwa będę się przeprowadzać już do własnego mieszkania. W nowym mieszkaniu chciałabym mieć łóżko szersze niż dotychczasowe 120 cm (sic!), więc kupno nowego będzie nieopłacalne. Co z tego, że w tym wynajmowanym mieszkaniu mieszkałam lat 5, a nie 2. Co z tego, że codziennie budziłam się połamana. Co z tego, że wystarczyło zrobić krótki research i odkryć, że istnieją materace nawierzchniowe, które za 300 zł załatwiłyby sprawę.
Nie. Bo to nie byłoby optymalne. Brawo ja. Czujecie o co chodzi?
Mieszkanie deweloperskie i koszmarne opóźnienia
Nareszcie zdecydowaliśmy się na to, że kupujemy mieszkanie – trochę się rozeznaliśmy na rynku, znaleźliśmy to jedyne i załatwiliśmy formalności w banku. Co mogło pójść źle? Przecież szukanie, to najgorszy etap, prawda?
No nie.
Powiem tak – mieszkanie oglądaliśmy po raz pierwszy w lutym 2017 roku. Budynek już stał, miał okna, dach i schody. Wymagał jeszcze kilku prac – wylewki na podłodze, wstawienia drzwi wejściowych czy pieca gazowego, ale generalnie był prawie skończony. Wprowadziliśmy się na początku sierpnia 2018. Dlaczego?
Nie wiem czy chcecie słuchać mojego narzekania na niekompetencję dewelopera, który realizował tą inwestycję. Jeśli tak, to dajcie znać w komentarzu – opiszę Wam ze szczegółami wszystkie akcje, może ktoś przy okazji skorzysta z moich doświadczeń i będzie wiedział na co uważać przy kupnie swojego mieszkania. W skrócie – inwestor nie potrafił zapanować nad całym przedsięwzięciem, przez kilka miesięcy w ogóle nikogo nie było na budowie, bo podobno „pracownicy uciekli na sezon do pracy za granicę”(?). Ciągłe kręcenie, niedotrzymywanie obietnic i najgorsze – brak kontaktu. Wiecie, po tym jak władowaliście oszczędności swojego życia w zakup mieszkania, na dodatek spłacacie już kredyt i jeszcze opłacacie aktualnie wynajmowane mieszkanie, to słowa „W następnym tygodniu możemy zrobić odbiór mieszkania” naprawdę są wielką ulgą. Ale jak później przez miesiąc nie możecie się do dewelopera nawet dodzwonić, to zaczyna się robić nieprzyjemnie.
Dlaczego akurat to mieszkanie?
Oglądaliśmy kilka różnych nieruchomości – dlaczego zdecydowaliśmy się właśnie na to? Odpowiedź jest prosta – antresola! Absolutnie zakochałam się w wizji otwartej przestrzeni nad salonem. Niestety plagą masowego, deweloperskiego budownictwa jest dość mała wysokość pomieszczeń. W większości mieszkań czuję się po prostu klaustrofobiczne. Kiedy weszliśmy do „naszego” mieszkania i usłyszeliśmy o możliwości pozostawienia otwartej przestrzeni aż do dachu (mieszkamy na ostatniej, drugiej kondygnacji w domku szeregowym z dwuspadowym dachem) aż podskoczyłam z radości! Drugim atutem było okno dachowe, które dodatkowo oświetla górną część mieszkania – powiem Wam, że naprawdę długo się nie namyślaliśmy :)
Jeśli chodzi o sam pomysł na aranżację mieszkanie, to tutaj nie było wątpliwości – raczej minimalizm niż boho, styl na pewno nowoczesno-loftowy, absolutnie żadna „prowansja”. Mam to wielkie szczęście, że mój D. jest zawodowym grafikiem, więc jeszcze przed podpisaniem umowy rezerwacyjnej przygotowaliśmy całą, dość surową wizualizację naszego gniazdka w 3D, co było dla nas mega ułatwieniem.
„Gniazdka” – kumacie? Sójki, mieszkanie, gniazdko..?
Dlaczego dopiero teraz o tym piszę?
Szczerze? Do końca nie wierzyłam w to, że w końcu się tu wprowadzimy. Nie wiem czy wiecie, ale z wykształcenia jestem rzeczoznawcą majątkowym. Doskonale znam przepisy prawa dotyczące nieruchomości, pracowałam też przy ich sprzedaży. Nie wiem, może skrzywiłam sobie podgląd na całą branżę, ale mając świadomość na ilu etapach cała sprawa może nadal się sypnąć i jak wiele kwestii leży poza moją kontrolą, zwyczajnie nie chciałam zapeszać. Nawet teraz, kilka miesięcy po akcie notarialnym nadal czekamy jeszcze na wpisy do księgi wieczystej. I wiedza, że tak naprawdę dopiero ten wpis gwarantuje nam własność mieszkania, spędza mi sen z powiek. Przesada? Może, ale nic na to nie poradzę :)
Wiem, że jesteście ciekawi jak to nasze mieszkanko finalnie wygląda – na razie oczywiście jeszcze długa droga przed nami, ale większość „dużych” elementów mamy już gotowych, teraz czas na dekoracje, czyli ten najprzyjemniejszy etap. Jeśli tylko będziecie zainteresowani, to niedługo ruszę z całą mieszkaniową serią, co Wy na to?
A jak tam Wasze przygody z zakupem mieszkań? Błagam, powiedzcie mi, że nie tylko ja miałam takie przeboje i że wszystko będzie dobrze :)