Niby takie słodziaki, a potrafią zostawić poważną traumę na psychice! Dziś opowiadam o moim największym lukrowym przekleństwie i sposobach, w jaki sobie z nim radzę – kaczuchy są tylko dla poprawienia humoru :)
Musicie wiedzieć, że moją największą ciastkową traumą jest kolorowy lukier, który zastygając zaczyna przesiąkać i rozlewać się na sąsiednie kolory. Jest kilka sposobów na zapobieganie temu efektowi – przede wszystkim ograniczenie ilości dodawanych do lukru intensywnych barwników spożywczych. Co jednak zrobić, kiedy potrzebuję zrobić czarno-białe elementy obok siebie? Tu trzeba podziałać sprytniej – drugi sposób, który mi się sprawdza, to odpowiednia konsystencja lukru. Zauważyłam, że jeśli oba łączone lukry (np. biały i czarny) mają podobną, dość gęstą konsystencję, to te przecieki są słabsze. Trzecią opcją, która pomaga zmniejszyć prawdopodobieństwo zacieków jest szybkie wysuszenie lukru. Ja od jakiegoś czasu używam już takiej bardziej pro elektrycznej suszarki do owoców i muszę przyznać, że rzeczywiście bardzo dobrze to działa.
Jeśli nie wiecie o czym mówię spójrzcie na te suuuuper stare zdjęcia moich ciastków:
Widzicie te przecieki? Ja widzę je z daleka – wybaczcie, że wrzucam tu takie starocie, ale przyczyna jest prosta – jeśli coś takiego mi się teraz przydarza, to robią całą partię od początku, a takich ciastek nikt na pewno nie zobaczy :)
Tym razem chciałam być sprytna – wymyśliłam sobie, że przecież mogę przygotować sobie oczka wcześniej – zmniejszę ryzyko łączenia czerni/bieli/błękitu/żółci za jednym razem. Cóż, plan był dobry i naprawdę polecam Wam taką metodę – oczka wykonałam dzień wcześniej na papierze do pieczenia, kiedy wyschły delikatnie je z niego odkleiłam i spakowałam do szczelnego pudełeczka. Upewniłam się, że nie ma żadnych zacieków i zabrałam się za lukrowanie żółtych kaczuszek. Jak widać jedna z nich przeżyła niezłą traumę! Najpierw wypadła mi z ręki, a łapiąc ją w locie przy okazji zrzuciłam na nią pół paczki oczek. Wyszedł mały mutant, ale był taki pocieszny, że musiałam się nim z Wami podzielić :)
Ok, wracamy do słodziaków! Te kaczuchy były podarunkami dla gości podczas imprezy baby shower – wykonywałam je już kilka razy i zawsze tak samo mi się podobają! Co o nich myślicie? Niby takie proste, a jednak mają w sobie to coś. I nie, wstążeczka na nich nie jest jadalna, służy tylko dekoracji :)
Fotki robiła Malwina, wiadomo. Wpadnijcie czasem do niej na CookBlog.pl, może w końcu przestanie robić zdjęcia innym i wróci do własnego bloga :)