Ostatni tydzień przed Wielkanocą powinien być tematyczny, prawda? Dlatego też otwieramy go żółciutkimi kurczaczkami – zobaczcie jak dzielnie próbują się do Was dostać! Już prawie udało się im wydostać ze skorupek :) Strasznie spodobały mi się te ciacha, nieskromnie przyznam, że wyszły nawet fajniej niż je sobie wyobrażałam! Głównym walorem tego wzoru są dwie faktury – „opierzone” dupki kurczaczków, oraz „połamana” skorupka jajka.
Jeśli chodzi o „puchatą” fakturę, to wykonałam ją pacając rozwodnionym lukrem po już zaschniętej, żółtej warstwie przy pomocy małego pędzelka. Większą rozkminę miałam przy tym „łamanym” lukrze. Nauczona (niemiłym) doświadczeniem z przeszłości wiedziałam już, że dotknięciem niewyschniętego do końca lukru spowoduję właśnie takie różne załamania – lukier zastyga bowiem od zewnątrz, od tej części, która ma styczność z powietrzem, dopiero później zasycha jego środek (dlatego też trwa to kilka- a czasem nawet kilkanaście godzin). Postanowiłam najpierw przeprowadzić test i znaleźć optymalny stopień zaschnięcia lukru, który dałby najlepszy efekt „łamania”:
Co 15 minut sprawdzałam na fragmencie lukru jak będzie on reagował na lekkie stuknięcie jego powierzchni palcem. Jak widać dopiero po godzinie zaczęło to jakoś wyglądać (wcześniej lukier był zbyt mokry i zamiast załamań robiły się z nim po prostu dziury), ale najbardziej optymalny dla mnie był czas 90 minut. Polukrowałam więc moje skorupki, odczekałam odpowiednio długo i delikatnie „połamałam” je stukając w nie palcami.
Efekt końcowy widzicie na zdjęciach – oceńcie sami, czy Wam się podobają, strasznie jestem ciekawa Waszej opinii. Ja tam lubię takie eksperymenty, czuję się wtedy jakbym odkrywała na nowo Amerykę :)
PS. Acha, gdyby ktoś pytał gdzie znaleźć takie genialne foremki do ciasteczek to podpowiadam – ten zestaw kupiłam w Empiku za niecałe 10 zł :)