Ostatnio wyjeżdżałam z Gdańska na prawie tydzień – w planach miałam odwiedzenie zarówno Białegostoku jak i moich rodzinnych stron na Mazurach. Zazwyczaj takie wyjazdy nie są dla mnie problematyczne jeśli chodzi o paznokcie – zawsze znajdę chwilę, żeby ewentualnie poprawić odpryśnięty lakier albo stworzyć na szybko nowy wzorek… tym razem jednak sytuacja była nieco inna. Głównym celem wyjazdu było wesele moich znajomych, na którym na dodatek byłam świadkową, więc pracy było sporo a czasu mało. Dlatego też zdecydowałam się na rozwiązanie, które kusi ostatnio coraz więcej zabieganych kobiet – manicure hybrydowy. Tyle razy wykonywałam go swoim klientkom, że w końcu na własnej skórze postanowiłam przetestować trwałość tego „zabiegu” – i powiem Wam, że się nie zawiodłam.
Na zdjęciu powyżej widzicie moje paznokcie już po powrocie do domu, a więc 8-go dnia ich noszenia. Kolory nadal są żywe (na dwa centralne palce dołożyłam zwykły lakier z błyszczącymi wielokolorowo flejksami, ale to tak tylko dla dodatkowej ozdoby), odprysków zero, zarysowań zero. Jak dla mnie wszystko byłoby idealne, gdyby nie fakt, że moje paznokcie rosną dosyć szybko (na szczęście!) i po tygodniu widać już było spory odrost, dlatego też zmuszona byłam je zdjąć.
Podczas wyjazdu często spotykałam się z pytaniami zarówno o trwałość takiego manicure’u jak również jego wpływ na kondycję paznokci. Wiele dziewczyn skarżyło się, że hybrydy „zniszczyły im paznokcie”, jednak po chwili przyznawały się, że nie zdejmowały ich u kosmetyczki tylko własnoręcznie je skubały, zdzierały czy wręcz wygryzały… Szczerze mówiąc wcale się nie dziwię, że ich paznokcie wyglądały później dramatycznie, skoro razem z lakierem zerwały milion warstw paznokcia jednocześnie bardzo go osłabiając! Dlatego dziewczyny! Jeśli macie taką możliwość to na prawdę polecam wizytę u profesjonalistki (na przykład u mnie :)), ale jeśli takiej opcji nie widzicie, to pokażę Wam teraz jak bezboleśnie i bezpiecznie dla paznokci zdjąć lakier hybrydowy z paznokci.
Krok pierwszy – dosyć grubym pilnikiem spilowujemy wierzchnią warstwę lakieru hybrydowego, tak aby stała się matowa. Im więcej spiłujemy tym mniej później będzie do rozpuszczania, ale uważajcie by nie dopiłować się do swojego naturalnego paznokcia!! Najlepiej zetrzec tylko warstwę topu i delikatnie naruszyć kolor. Szczoteczką (albo pod bieżącą wodą) pozbywamy się nadmiaru pyłu i przystępujemy do kroku drugiego.Krok drugi – przygotowujemy sobie 5 płatków kosmetycznych, które przecinamy na pół (niektóre kosmetyczki używają całych płatków, które składają na pół, niektóre przecinają je na 4 a nie 2 części, właściwie to jak komu wygodniej). Płatki nasączamy specjalnym preparatem do zdejmowania hybryd lub mocnym zmywaczem do paznoci (ważne! zmywaczem z acetonem!) albo czystym acetonem kosmetycznym. Ja akurat użyłam zmywacza z Rossmanna, który sprawdził się idealnie w tej roli, bo nie wysuszył mi aż tak skóry naokoło paznokci jak czysty aceton. Nasączone płatki przykładamy do paznokci, każdy z nich mocujemy przy pomocy kawałka folii aluminiowej i trzymamy ok 10-15 minut.
Krok trzeci – po 10-15 minutach trzymania paznokci w acetonie delikatnie, paznokieć po paznokciu, zdejmujemy folię. Lakierożel powinien już się częściowo rozpuścić. Zaobserowałam do tej pory dwa rodzaje „zachowań” lakierów przy ich zdejmowaniu – niektóre robią się „gumowe” i odchodzą od paznokcia płatami, z innych natomiast robi się taka gęsta „kasza”, którą trzeba delikatnie zdrapać. Do obu tych wariantów ja używam drewnianego patyczka, którym spycham z paznokcia pozostałości lakieru. Uważajcie, aby nie naruszyć Waszej płytki paznokcia podczas takiego „skrobania” – lepiej jeszcze raz przyłożyć na kilka minut wacik z acetonem niż drapać do upadłego..
Lakier, który akurat zdejmowałam (marki Gelish – Bella’s Vampire jak by ktoś pytał) był z tych „kaszkowych”, więc chwilę zajęło mi pazbycie się go zupełnie z moich paznokci. Przyznaję, że kiedy wydrapałam cały kolor moje paznokcie wyglądały… no cóż, żałośnie! Już myślałam, że na prawdę sobie zrobiłam krzywdę, ale kiedy spiłowałam je delikatnym pilniczkiem, wypolerowałam płytkę i nałożyłam bazę stwierdziłam, że w sumie wyglądają bardzo w porządku. Na zdjęciu poniżej widzicie moje dzisiejsze golasy – jak widać, nie ma czego się bać! Jeśli jeszcze kiedyś będę potrzebowała pewności, że moje paznokcie pozostaną idealne przez ponad tydzień na pewno zdecyduję się na manicure hybrydowy :)
A jakie Wy macie doświadczenia z hybrydami? Podzielcie się w komentarzu co myślicie o takim zabiegu!
PS.: A tak w ogóle, to poza ich trwałością najbardziej w hybrydach podobało mi się to, że można było po nich mazać zwykłymi lakierami, a następnie zmyć je bez żadnego uszczerbku dla lakierożelu pod spodem. Akurat dotarla do mnie paczka z całą masą blaszek do stempelków które chciałam przetestować i było to dla mnie zupełnie nowe doznanie – móc stemplować bezpośrednio na paznokciu, zaraz wszystko zmyć i nie bawić się w czekanie aż bazowy lakier zaschnie żeby wypróbować kolejny wzorek. Ktokolwiek to wymyślił był geniuszem :)